Charles Martin
KIEDY PŁACZĄ ŚWIERSZCZE
Tłumaczenie: Jacek Bielas
tytuł oryginału: When Crickets Cry
wydawnictwo: WAM
data wydania: 2008 (data przybliżona)
ISBN: 9788375052626
liczba stron: 432
Każde serce składa się z dwóch części - jednej, która pompuje, i drugiej, która kocha. Jeśli zamierzasz poświęcić życie na składanie złamanych serc, musisz poznać obie części. Nie możesz po prostu uleczyć jednej, nie troszcząc się o drugą.
Sięgnęłam po książkę głównie z powodu tytułu, klimatycznej okładki i dlatego, że nie czytałam dotą tego autora. Nie jestem entuzjastką tytułowych stworzeń, a nawet przeciwnie, nie lubię cykania świerszczy. I chyba nigdy nie porównałabym odgłosu, jakimi są sprawcami do płaczu. A mimo to chciałam się przekonać, skąd takie skojarzenia?
Domyśliłam się, że książka będzie smutną refleksją, ale to jeszcze bardziej popchnęło mnie do jej lektury. I nie myliłam się. To opowieść pełna bólu, tytułowego płaczu, głębokich przemyśleń wiążących się niejednokrotnie z dokonywaniem wyboru, podejmowaniem trudnych decyzji. Jednak autor nie pogrąża nas wyłącznie w tym smutku, ale włącza też sceny stanowiące pewnego rodzaju odskocznię od problemów, skomplikowanych sytuacji, takie, które często nadają naszemu życiu te cieplejsze barwy –radości, zrozumienia, a nawet szczęścia. Dlatego poznając historię Jonathan'a (Reese'a) Mitchell'a, doktora - kardiochirurga, uznanego za cudotwórcę przez całe otoczenie, zaczynamy wkraczać w świat usłany stratą. Świat z którego na zawsze odeszła ukochana osoba - Emma, żona Mitchella. I z tą stratą przez całą powieść zmaga się główny bohater. Jednak nie jest osamotniony w tej walce, gdyż towarzyszy mu szwagier - Charlie, ślepiec z nieodłącznym swoim kompanem psem - Georgią. Ten, pomimo śmierci swej siostry wydaje się być człowiekiem pogodzonym z losem, utratą wzroku i samotnym kawalerskim życiem. Poczucie humoru tej postaci, która nie obawia się pływać w rzece, konstruować łodzie i biegać przed siebie co tchu, dodaje optymistyczne zabarwienie całej historii. Nie sposób nie zaprzyjaźnić się z takim człowiekiem, jak Charlie - duszą towarzystwa z pogodnym usposobieniem, wobec czego staje się on ulubieńcem Annie, ośmioletniej dziewczynki chorej na serce, która niespodziewanie przecina drogę życia Mitchell'a. Wraz z pojawianiem się Annie, a także ciotki dziewczynki - Cindy, następuje przełom w dotychczasowym życiu Mitchell'a, który jakby dotychczas chował się pod skorupą i zapomniał o swoim powołaniu:
I wtedy, wyłaniając się spod powierzchni, wypłynęły wspomnienia o Emmie i Charliem. Po ponad trzydziestu latach studiów nad sercem, po ponad stu przeszczepach i niezliczonej ilości innych operacji nie potrafiłem wyciąć swojego własnego serca. Spojrzałem w dół, patrzyłem na łzy wsiąkające teraz w koszulę i uzmysłowiłem sobie, że nigdy nawet nie byłem blisko.
Wychodzeniu z depresji przez Mitchell’a towarzyszą wszelkie dygresje i retrospekcje, spójne z głównym wątkiem, tworzą niezwykle poruszającą opowieść o istocie serca. Okazuje się, że narząd ten spełnia niezwykle ważną rolę w życiu człowieka. Jak ważną? Możemy dowiedzieć się czytając tę powieść, której głównym bohaterem wydaje się być nie człowiek, ale serce. To ono jest życiodajną siłą dopóki w żyłach krąży krew, jest sprawcą wszelkich uczuć, gdyż pozwala ‘’ujrzeć’’, ‘’usłyszeć’’ to, co niewidoczne i niesłyszalne. Jednakże tylko nieliczni odbierają świat w sposób emocjonalny, tak jak choćby niewidomy Charlie, chora na serce Emma i Annie, a więc osoby, które zostały w pewien sposób ‘’okaleczone’’ przez życie. A zatem serce przestaje być traktowane głównie jako narząd, czyli przedmiotowo, ale zyskuje wymiar uświęcający, wyposażający je w cechy wartościujące. Takie potraktowanie serca w nawiązaniu do tytułu powieści, wyjaśnia, że płaczu świerszczy nie można usłyszeć uszami: słyszy się je sercem, gdyż właśnie ono odpowiedzialne jest za współodczuwanie.
W Kiedy płaczą świerszcze może razić dominujący moralizatorski ton, nagminne objaśnianie pewnych istotnych spraw życiowych przez pryzmat religii – Boga, czy serca, jako emocjonalności. Ponadto czasem męcząco działał na mnie natłok spontanicznie wplatanych w tok opowieści przytoczeń w postaci cytatów z dzieł literatury, czy dość naiwnie ukazany pozytywny obrót spraw, który raczej wydaje się daleki od realności. Jeśli chodzi o ostatni z przytoczonych argumentów, mam na myśli to w jaki sposób Cindy i Annie udało się wyjść z problemów, zwłaszcza finansowych oraz jak szybko zmieniła się postawa nieugiętego Termita. Czasem miałam wrażenie, że autor po prostu chciał zakończyć historię happy end’em, by nie pozostawiać czytelnika z wątpliwościami. A mi wystarczyłby sam fakt, że Mitchell dokonał wyboru i podjął się operacji. Taka alternatywa byłaby dla mnie bardziej do przyjęcia. Jednak nie chcę kwestionować tutaj zamierzeń autora. Nie każdy pozostawia czytelnika z niedosytem, jak ma w zwyczaju robić to William Wharton. Chciałabym przy okazji zwrócić uwagę również na pewne niedociągnięcie ze strony autora, jakie ma związek z przytoczonymi modlitwami dziecka. Ta usterka, czy może raczej niedbalstwo ma związek z pewnym brakiem - wzmianki o ciotce Cindy (nazywanej ,,Cici” przez Annie) w modlitwie. Jak na dziewczynkę, która straciła rodziców, zachorowała na serce, została przygarnięta przez siostrę jej matki, Annie wydaje się być rezolutną, mądrą, mocno uczuciową i silną dziewczynką. Takie też są modlitwy, jakie na głos kieruje do Boga, a w których składa podziękowania za troszczące się o nią osoby, jednak nie wymienia ani razu ciotki. Może to czepialstwo z mojej strony, ale jednak ten fakt zwrócił moją uwagę. Odchodząc jednak od przytoczeń osłabiających tę powieść, chcę wspomnieć o czymś, co akurat mnie zaintrygowało i zachęciło do czytania. Ponadto aktualność tego zjawiska, które zostało potraktowane dość humorystycznie przemawia za wartościującym aspektem tej książki. A mianowicie, autor zwraca uwagę na pewien fenomen – fast food’ów, którym nie sposób oprzeć się większości ludzi. Nawet sam Reese Mitchell okazuje się stałym bywalcem ,,Studni”” u Davisa, gdzie serwowane są: najlepsze cheesburgery wcałym stanie Georgia. Natomiast tym, co stanowi o niezwykłości tego miejsca, nie są zaszyfrowane teksty biblijne na serwetkach, czy podmieniona muzyka, ani inne dziwności, ale przede wszystkim – nazwy jedzenia odzwierciedlające ich wpływ na zdrowie człowieka. To coś w stylu ostrzeżeń o rodzaju szkodliwości dla człowieka, znajdujących się na paczkach tytoniu. Zatem mamy tutaj zaserwowane m.in. ,,Delikatne szmery”, czyli pojedycznczy hamburger z niewielką ilością dodatków, ,,Uporczywe palpitacje” - z dodatkiem trzech plastrów sera i smażonej cebuli na niewielkiej ilości tłuszczu, ,,Miażdżyca naczyń” - podwójny hamburger z plastrami chili i jalapeno, aż po ,,Zatrzymanie pracy serca”, ,,Poczwórne by-passy” i specjalność, jaką najczęsciej wybiera główny bohater - ,,Transplantacja”, jako duży półmisek będący mieszanką wszystkiego po trochu. I mimo, że wpływ tego jedzenia bije po oczach samą już nazwą, to niewielu potrafi odmówić sobie w granicach rozsądku takiego pożywnienia, gdyż wiadomo, że jedynie – ,,co za dużo, to nie zdrowo”. Zastanawiam się nad skutecznością wprowadzenia na podobieństwo z powieści – kampanii nazewniczej odnoszącej się do pożywnienia oferowanego w polskich sieciach barów/ restauracji szybkiej obługii? Możliwe, że samoświadomość ludzi działa najskuteczniej, gdy ,,rzeczy nazywa się po imieniu” i podstawia prawdę pod nos (bo, czy nie poruszy człowieka bardziej coś, jak zobaczy tego skutki? np. kampanie reklamowe ostrzegające kierowców aby zwolnili prędkość podczas jazdy, czy relacje prawdziwych osób poszkodowanych występujących w różnych audycjach).
Reasumując, czemu warto sięgnąć po tę książkę? A choćby po to, aby nie dać się zniewolić obrazom płynącycm z tv, która ma coraz większy wpływ na człowieka. Jestem za tym, że książka daje zawsze pełniejszy obraz niż ten, jaki oferuje nam telewizja. A poza tym, książka uwrażliwia, pobudza wyobraźnię, zmusza do samodzielnego myślenia i pozostawia nas z większym zapleczem wartości niż mogą nam dać inne formy przekazu. Ponadto możemy wyłowić z niej mnóstwo informacji na temat świata lekarzy, zwłaszcza kardiochirurgów i zawiłych operacji przeprowadzanych na ludziach dotkniętych chorobą serca. Informacje przekazywane są w dość przystępny sposób, w przeciwieśtwie do tekstów naukowych. A co więcej, chętniej przyswajamy wiedzę, bo odnosi się do konkretnych przykładów (w prawdzie będących wymysłem autora, ale możliwe, że zaczerpniętych z prawdziwych przypadków) z którymi możemy identyfikować się. Dodatkowo z powieści tej możemy zaczerpnąć ciekawe sposrzeżenia, czy spojrzeć na życie ludzkie z innej perspektywy – często człowiek okaleczony może być szczęśliwszy od kogoś, kto może w pełni fizycznie funkcjonować. Nie czesto zdajemy sobie z tego sprawę, ale – to my sami czynimy siebie nieszczęśliwymi, a nie ‘’świat’’, który nas otacza, czy jakaś niezidentyfikowana siła. I jeszcze coś, co czyni wartościową tę książkę, a mianowicie wyczulenie na inne stworzenia. Zwrócenie uwagi na to, że świat ludzki jest bliski naturze, współgra z nią i nawet zwykły ptak tj. kardynał, może podobnie jak człowiek – kochać i wyrażać to w odpowiedni mu sposób.
Charles Martin
KIEDY PŁACZĄ ŚWIERSZCZE
Tłumaczenie: Jacek Bielas
tytuł oryginału: When Crickets Cry
wydawnictwo: WAM
data wydania: 2008 (data przybliżona)
ISBN: 9788375052626
liczba stron: 432
Każde serce składa się z dwóch części - jednej, która pompuje, i drugiej, która kocha. Jeśli zamierzasz poświęcić życie na składanie złamanych serc, musisz poznać obie części. Nie możesz po prostu uleczyć jednej, nie troszcząc się o drugą.
Sięgnęłam po książkę głównie z powodu tytułu, klimatycznej okładki i dlatego, że nie czytałam dotą tego autora. Nie jestem entuzjastką tytułowych stworzeń, a nawet przeciwnie, nie lubię cykania świerszczy. I chyba nigdy nie porównałabym odgłosu, jakimi są sprawcami do płaczu. A mimo to chciałam się przekonać, skąd takie skojarzenia?
Domyśliłam się, że książka będzie smutną refleksją, ale to jeszcze bardziej popchnęło mnie do jej lektury. I nie myliłam się. To opowieść pełna bólu, tytułowego płaczu, głębokich przemyśleń wiążących się niejednokrotnie z dokonywaniem wyboru, podejmowaniem trudnych decyzji. Jednak autor nie pogrąża nas wyłącznie w tym smutku, ale włącza też sceny stanowiące pewnego rodzaju odskocznię od problemów, skomplikowanych sytuacji, takie, które często nadają naszemu życiu te cieplejsze barwy –radości, zrozumienia, a nawet szczęścia. Dlatego poznając historię Jonathan'a (Reese'a) Mitchell'a, doktora - kardiochirurga, uznanego za cudotwórcę przez całe otoczenie, zaczynamy wkraczać w świat usłany stratą. Świat z którego na zawsze odeszła ukochana osoba - Emma, żona Mitchella. I z tą stratą przez całą powieść zmaga się główny bohater. Jednak nie jest osamotniony w tej walce, gdyż towarzyszy mu szwagier - Charlie, ślepiec z nieodłącznym swoim kompanem psem - Georgią. Ten, pomimo śmierci swej siostry wydaje się być człowiekiem pogodzonym z losem, utratą wzroku i samotnym kawalerskim życiem. Poczucie humoru tej postaci, która nie obawia się pływać w rzece, konstruować łodzie i biegać przed siebie co tchu, dodaje optymistyczne zabarwienie całej historii. Nie sposób nie zaprzyjaźnić się z takim człowiekiem, jak Charlie - duszą towarzystwa z pogodnym usposobieniem, wobec czego staje się on ulubieńcem Annie, ośmioletniej dziewczynki chorej na serce, która niespodziewanie przecina drogę życia Mitchell'a. Wraz z pojawianiem się Annie, a także ciotki dziewczynki - Cindy, następuje przełom w dotychczasowym życiu Mitchell'a, który jakby dotychczas chował się pod skorupą i zapomniał o swoim powołaniu:
I wtedy, wyłaniając się spod powierzchni, wypłynęły wspomnienia o Emmie i Charliem. Po ponad trzydziestu latach studiów nad sercem, po ponad stu przeszczepach i niezliczonej ilości innych operacji nie potrafiłem wyciąć swojego własnego serca. Spojrzałem w dół, patrzyłem na łzy wsiąkające teraz w koszulę i uzmysłowiłem sobie, że nigdy nawet nie byłem blisko.
Wychodzeniu z depresji przez Mitchell’a towarzyszą wszelkie dygresje i retrospekcje, spójne z głównym wątkiem, tworzą niezwykle poruszającą opowieść o istocie serca. Okazuje się, że narząd ten spełnia niezwykle ważną rolę w życiu człowieka. Jak ważną? Możemy dowiedzieć się czytając tę powieść, której głównym bohaterem wydaje się być nie człowiek, ale serce. To ono jest życiodajną siłą dopóki w żyłach krąży krew, jest sprawcą wszelkich uczuć, gdyż pozwala ‘’ujrzeć’’, ‘’usłyszeć’’ to, co niewidoczne i niesłyszalne. Jednakże tylko nieliczni odbierają świat w sposób emocjonalny, tak jak choćby niewidomy Charlie, chora na serce Emma i Annie, a więc osoby, które zostały w pewien sposób ‘’okaleczone’’ przez życie. A zatem serce przestaje być traktowane głównie jako narząd, czyli przedmiotowo, ale zyskuje wymiar uświęcający, wyposażający je w cechy wartościujące. Takie potraktowanie serca w nawiązaniu do tytułu powieści, wyjaśnia, że płaczu świerszczy nie można usłyszeć uszami: słyszy się je sercem, gdyż właśnie ono odpowiedzialne jest za współodczuwanie.
W Kiedy płaczą świerszcze może razić dominujący moralizatorski ton, nagminne objaśnianie pewnych istotnych spraw życiowych przez pryzmat religii – Boga, czy serca, jako emocjonalności. Ponadto czasem męcząco działał na mnie natłok spontanicznie wplatanych w tok opowieści przytoczeń w postaci cytatów z dzieł literatury, czy dość naiwnie ukazany pozytywny obrót spraw, który raczej wydaje się daleki od realności. Jeśli chodzi o ostatni z przytoczonych argumentów, mam na myśli to w jaki sposób Cindy i Annie udało się wyjść z problemów, zwłaszcza finansowych oraz jak szybko zmieniła się postawa nieugiętego Termita. Czasem miałam wrażenie, że autor po prostu chciał zakończyć historię happy end’em, by nie pozostawiać czytelnika z wątpliwościami. A mi wystarczyłby sam fakt, że Mitchell dokonał wyboru i podjął się operacji. Taka alternatywa byłaby dla mnie bardziej do przyjęcia. Jednak nie chcę kwestionować tutaj zamierzeń autora. Nie każdy pozostawia czytelnika z niedosytem, jak ma w zwyczaju robić to William Wharton. Chciałabym przy okazji zwrócić uwagę również na pewne niedociągnięcie ze strony autora, jakie ma związek z przytoczonymi modlitwami dziecka. Ta usterka, czy może raczej niedbalstwo ma związek z pewnym brakiem - wzmianki o ciotce Cindy (nazywanej ,,Cici” przez Annie) w modlitwie. Jak na dziewczynkę, która straciła rodziców, zachorowała na serce, została przygarnięta przez siostrę jej matki, Annie wydaje się być rezolutną, mądrą, mocno uczuciową i silną dziewczynką. Takie też są modlitwy, jakie na głos kieruje do Boga, a w których składa podziękowania za troszczące się o nią osoby, jednak nie wymienia ani razu ciotki. Może to czepialstwo z mojej strony, ale jednak ten fakt zwrócił moją uwagę. Odchodząc jednak od przytoczeń osłabiających tę powieść, chcę wspomnieć o czymś, co akurat mnie zaintrygowało i zachęciło do czytania. Ponadto aktualność tego zjawiska, które zostało potraktowane dość humorystycznie przemawia za wartościującym aspektem tej książki. A mianowicie, autor zwraca uwagę na pewien fenomen – fast food’ów, którym nie sposób oprzeć się większości ludzi. Nawet sam Reese Mitchell okazuje się stałym bywalcem ,,Studni”” u Davisa, gdzie serwowane są: najlepsze cheesburgery wcałym stanie Georgia. Natomiast tym, co stanowi o niezwykłości tego miejsca, nie są zaszyfrowane teksty biblijne na serwetkach, czy podmieniona muzyka, ani inne dziwności, ale przede wszystkim – nazwy jedzenia odzwierciedlające ich wpływ na zdrowie człowieka. To coś w stylu ostrzeżeń o rodzaju szkodliwości dla człowieka, znajdujących się na paczkach tytoniu. Zatem mamy tutaj zaserwowane m.in. ,,Delikatne szmery”, czyli pojedycznczy hamburger z niewielką ilością dodatków, ,,Uporczywe palpitacje” - z dodatkiem trzech plastrów sera i smażonej cebuli na niewielkiej ilości tłuszczu, ,,Miażdżyca naczyń” - podwójny hamburger z plastrami chili i jalapeno, aż po ,,Zatrzymanie pracy serca”, ,,Poczwórne by-passy” i specjalność, jaką najczęsciej wybiera główny bohater - ,,Transplantacja”, jako duży półmisek będący mieszanką wszystkiego po trochu. I mimo, że wpływ tego jedzenia bije po oczach samą już nazwą, to niewielu potrafi odmówić sobie w granicach rozsądku takiego pożywnienia, gdyż wiadomo, że jedynie – ,,co za dużo, to nie zdrowo”. Zastanawiam się nad skutecznością wprowadzenia na podobieństwo z powieści – kampanii nazewniczej odnoszącej się do pożywnienia oferowanego w polskich sieciach barów/ restauracji szybkiej obługii? Możliwe, że samoświadomość ludzi działa najskuteczniej, gdy ,,rzeczy nazywa się po imieniu” i podstawia prawdę pod nos (bo, czy nie poruszy człowieka bardziej coś, jak zobaczy tego skutki? np. kampanie reklamowe ostrzegające kierowców aby zwolnili prędkość podczas jazdy, czy relacje prawdziwych osób poszkodowanych występujących w różnych audycjach).
Reasumując, czemu warto sięgnąć po tę książkę? A choćby po to, aby nie dać się zniewolić obrazom płynącycm z tv, która ma coraz większy wpływ na człowieka. Jestem za tym, że książka daje zawsze pełniejszy obraz niż ten, jaki oferuje nam telewizja. A poza tym, książka uwrażliwia, pobudza wyobraźnię, zmusza do samodzielnego myślenia i pozostawia nas z większym zapleczem wartości niż mogą nam dać inne formy przekazu. Ponadto możemy wyłowić z niej mnóstwo informacji na temat świata lekarzy, zwłaszcza kardiochirurgów i zawiłych operacji przeprowadzanych na ludziach dotkniętych chorobą serca. Informacje przekazywane są w dość przystępny sposób, w przeciwieśtwie do tekstów naukowych. A co więcej, chętniej przyswajamy wiedzę, bo odnosi się do konkretnych przykładów (w prawdzie będących wymysłem autora, ale możliwe, że zaczerpniętych z prawdziwych przypadków) z którymi możemy identyfikować się. Dodatkowo z powieści tej możemy zaczerpnąć ciekawe sposrzeżenia, czy spojrzeć na życie ludzkie z innej perspektywy – często człowiek okaleczony może być szczęśliwszy od kogoś, kto może w pełni fizycznie funkcjonować. Nie czesto zdajemy sobie z tego sprawę, ale – to my sami czynimy siebie nieszczęśliwymi, a nie ‘’świat’’, który nas otacza, czy jakaś niezidentyfikowana siła. I jeszcze coś, co czyni wartościową tę książkę, a mianowicie wyczulenie na inne stworzenia. Zwrócenie uwagi na to, że świat ludzki jest bliski naturze, współgra z nią i nawet zwykły ptak tj. kardynał, może podobnie jak człowiek – kochać i wyrażać to w odpowiedni mu sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz