sobota, 29 listopada 2014

NIE TAKI DIABEŁ STRASZNY...


Spowiedź heretyka. 

Sacrum Profanum. 


Adam ,,Nergal" Darski, Krzysztof Azarewicz, Piotr Weltrowski.  Listopad 2012 rok.


Wydawnictwo:     G+J Gruner + Jahr Polska
data wydania:       17 października 2012
ISBN:                    978-83-7778-197-5
liczba stron:          382




      Korzystając z okazji obecnych ,,bojkotów'' związanych z reklamą Nergala w sieci Empik, postanowiłam napisać kilka słów o książce (wywiadzie-rzeka) kontrowersyjnego piosenkarza, a  w szczególności własnym jej odbiorze.

      Po pierwsze, książka zapewne nie spodobałaby się tym, którzy stoją lub opowiedzieliby się po stronie ,,bojkotujących". Zresztą wątpię by przeciwnicy Adama Darskiego (Nergala) zechcieli sięgnąć po książkę, by lepiej poznać swojego ''wroga''. Niestety wolą krytykować go takim, jaki wizerunek wyrobili sobie na podstawie mediów, czy opinii innych ludzi. A wystarczyłoby mieć chęci, zajrzeć do książki, która jest historią o nim i nie tylko, aby dowiedzieć się, że wcale ,,diabeł nie taki straszny, jak go malują". Tę książkę możemy czytać w rozmaity sposób. A mianowicie, od deski do deski, bądź wybierając któryś z etapów życia A. Darskiego, czy po prostu - losowo. Uważam, że dość głęboką i zadowalającą analizę, daje jednak lektura wykorzystująca pierwszy z opisanych powyżej sposobów. I tylko wtedy możemy dowiedzieć się, jak mozolną drogę musiał pokonać lider Behemotha, aby móc spełniać swoje marzenia. W moim odczuciu z książki wyłonił się obraz zwykłego mężczyzny, który już od dzieciństwa miał pasję, chciał własnymi siłami ją zrealizować w dorosłym życiu. I nie obawia się poświęceń, opinii innych ludzi, na co nie pozwala mu inteligencja (niejednokrotnie zaskakuje mnie swoją erudycją). Przyznam szczerze, do pewnego czasu i ja nie przepadałam za tym wokalistą, którego oceniałam przez pryzmat mediów. Myślę, że po przeczytaniu książki, można albo  zainteresować się Nergalem, przekonać do niego, ewentualnie do twórczości Behemotha, a w innym przypadku zrazić jeszcze bardziej do ,,scenicznych demonów", choć wątpię by częściej miała miejsce ta negatywna reakcja.

      Uważam, że lata pracy, kształtowanie swojego wizerunku, jak i przyjmowanie też ostrej krytyki, aż po przebytą chorobę (białaczkę) ukazują, jak silna i niezłomna jest osobowość oraz podejście do świata tego artysty. I tym, co szczególnie intryguje mnie w tej postaci jest podejście, dogłębnie poznawał on nie tylko otaczający świat, ale i teksty kultury, w tym Biblię. Dzięki temu możemy poznać niebanalne, wręcz kontrowersyjne poglądy muzyka na kwestie związane m.in. z religią, kościołem, a także historią oraz miejscem człowieka w społeczeństwie, jak i rodzinie.  I mimo, że na głównym planie zauważymy ,,scenicznego demona", skandalistę niebezpiecznie stąpającego po ziemi, to jednak pod tą ,,skorupą", jeśli zechcemy, możemy dostrzec człowieka o rozległych zainteresowaniach, oczytanego, niezależnego i  broniącego swoich praw, a czasem wrażliwca z domieszką romantyka. Adam (Nergal) Darski przyjął indywidualny światopogląd, własną wiarę i nie boi się otwarcie tego okazywać.  Dlaczego więc od razu ,,rzucać kamieniem"?,  nikt nie jest bez winy by potępiać. Pozostaje mi tylko poznawać, próbować i według własnej woli oceniać, ale nie narzucać własnego zdania. Przeczytałam spowiedź heretyka i polecam ją tym, którzy wątpią, są zagubieni, ale i nie tylko.

    W nawiązaniu do mojej wypowiedzi, nieco o  wolnej woli, której NIKT nie może odebrać człowiekowi:

Słusznie podkreśla się, że wolność nie polega jedynie na wyborze takiego czy innego działania; dokonując wyboru, człowiek decyduje zarazem o sobie samym, opowiada się swoim życiem za Dobrem lub przeciw niemu, za lub przeciw Prawdzie i ostatecznie za lub przeciw Bogu.

[encyklika Veritatis splendor, pkt 65, źródło: 
 http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/encykliki/veritatis_2.html]


A teraz na rozluźnienie emocji, Lucifer w wykonaniu Behemoth  :


(źródło: https://www.youtube.com/watch?v=E4vy83_zgvg)



BEHEMOTH - polska grupa muzyczna, powstała w październiku 1991 roku w Gdańsku. Liderem zespołu jest główny kompozytor i autor tekstów Adam „Nergal” Darski. Behemoth jest jednym z najbardziej znanych polskich zespołów deathmetalowych na świecie.




czwartek, 27 listopada 2014

POSMAK GREJPFRUTA

Henning Mankell

Mężczyzna, który się uśmiechał

Tłumaczenie:       Iwona Kowadło- Przedmojska
tytuł oryginału:   Mannen som log
wydawnictwo:    W.A.B.
data wydania:     2012 (data przybliżona)
ISBN:                   9788377475690
liczba stron:        384





Smakując tę książkę, miałam wrażenie podobne do tego, jakie udziela mi się podczas spożywania owoców grejpfruta. Na początku ulegam kuszącej naturze owocu/ książki. Potem czuję ten słodkawy posmak miąższu, co można porównać do wciągającej książki, którą zapowiada sprawnie skrojona fabuła. A potem? Wszelkie wrażenia kumulują się w gorzkim posmaku, który nadaje twarzy grymas, rozczarowanie, że oto już koniec tych przyjemnych doznań. Sięgam jednak po kolejną część grejpfruta, by choć przez moment poczuć słodycz, ale nie mogę liczyć na to przy kontynuacji opowieści Mankella. Zaczynam odczuwać zniesmaczenie, nienasycenie i wszelkie symptomy rozczarowania. Wraz z każdą wypijaną kawą (zadziwiająca jest dla mnie ilość tych wypitych filiżanek) przez głównego bohatera ogarniało mnie znużenie. Zdarzało mi się również ,,zamyślić'' z utkwionym wśród słów wzrokiem, wówczas zadawałam sobie pytanie, jak można byłoby uratować zakończenie tej powieści?
Smakowanie tej książki było właściwie moją pierwszą ucztą z kryminałem Henninga Mankella, która okazała się niestety fiaskiem. Przez pierwszych kilka stron miałam wrażenie, że sprawniej radzi sobie od Johna Grishama. Myliłam się jednak. To, co z początku wydawało się wciągającą fabułą, konstruowaniem klimatu grozy, szlifowaniem wyrazistych sylwetek głównych śledczych, z czasem zaczęło topnieć, kruszeć, jałowieć. Owszem, mocna podstawa, na której zaczęła wspierać się historia śledczego Kurta Wallandera, który próbuje rozstrzygnąć zawiłe śledztwo, już w połowie wydaje się pękać, jakby autor nie wytrzymał napięcia i poddawał się z każdym zakreślonym słowem. Dlaczego? Czyżby za wysoko postawił sobie poprzeczkę? I jeśli porównać powieść Mankella do choćby ,,Firmy" J.Grishama, można wyłowić pewną znaczną różnicę. Otóż, w momencie kiedy Grisham zaczyna nakręcać akcję wplątując w nią grupę kilku bohaterów, którzy muszą wyzwolić się z opresji, to w odniesieniu do ,,Człowiek, który się uśmiechał" mamy jednostkową walkę głównego bohatera. Drażni mnie, kiedy jedna osoba, czyli Kurt Wallander, staje sam do walki z przestępcą, który ma ze sobą ponoć silne wsparcie morderców (przerażających ,,cieni") i w dodatku  pokonuje wszystkich sprawnie. I pomyśleć, że drobiny cementu zatrzymujące śmigło helikoptera mogą uratować człowiekowi życie? W tej powieści kryminalnej, wszystko jest możliwe.
Tym, co zasługuje jednak na uwagę według mnie to poruszenie problemu, jakim jest transplantacja i wszelkie procedery związane z handlem organami. Problem ten jest aktualny i w ostatnich latach okazuje się być nadużywany. Tylko w jaki sposób można przeciwdziałać? Tej odpowiedzi nie znajdziemy u H. Mankella. W przypadku tej powieści, wydaje się najważniejszym pozytywne zakończenie śledztwa, aby ratować reputację szwedzkiej służby bezpieczeństwa, czyli policji.





Henning Mankell (ur. 1948) - jeden z najpopularniejszych pisarzy szwedzkich. Wybitny dziennikarz, człowiek teatru. Zasłynął serią publikowanych od 1991 r. powieści kryminalnych z komisarzem Kurtem Wallanderem. Cykl doczekał się wielu ekranizacji min. 13 odcinkowego serialu telewizyjnego (2004 r.). Mankell jest również autorem powieści o tematyce społecznej, a także autorem książek dla dzieci i młodzieży (m.in. ,,Pies, który biegł ku gwieździe" 2008r.). Otrzymał wiele nagród literackich, m.in. Nagrodę Astrid Lindgren, a także niemiecką Nagrodę Tolerancji (2004 r.). Powieści z cyklu wallanderowaskiego: ,,Morderca bez twarzy" (1991 r.), ,,Psy z Rygi" (1992 r.), ,,Biała lwica" (1993 r.), ,,Mężczyzna, który się uśmiechał" (1994 r.), ,,Fałszywy trop" (1995 r.), ,,Piąta kobieta" (1996 r.), ,,O krok" (1997 r.), ,,Zapora" (1998 r.).







czwartek, 20 listopada 2014

TO CZEGO SZUKASZ, JEST TUŻ PRZED TOBĄ

JEDEN DZIEŃ  David Nicholls


Położył rękę z tyłu jej głowy, a ona w tym samym czasie położyła swoją na jego biodrze i zaczęli się całować, stojąc na środku ulicy, wśród spieszących do domów ludzi, w letni wieczór, i był to najsłodszy pocałunek, jakiego oboje doświadczą w życiu. I tu wszystko się zaczęło. Tu i teraz. A po chwili wszystko było skończone. 

[ Jeden dzień, David Nicholls] 


Tłumaczenie:       Małgorzata Miłosz
tytuł oryginału:   One day
wydawnictwo:     Świat książki
data wydania:     23 marca 2011
ISBN:                   978-83-247-2104-7
liczba stron:        448





Przyznam szczerze,  najpierw obejrzałam film (kilka lat temu), poznałam zakończenie tej historii, a mimo to postanowiłam przeczytać książkę. Staram się najpierw czytać książki, a następnie oglądać filmy. I muszę przyznać, że książka zachęciła mnie do tego by ponownie obejrzeć film, ale tym razem już w celu - konfrontacji. I chciałabym sprawdzić, czy przedstawiona na ekranie historia z ,,Jeden dzień" będzie emanowała pewnego rodzaju aurą i przekona mnie, jako widza, tak jak przekonała mnie ta historia z książki. Przyznam, że sceptycznie podchodziłam do przeczytania tej książki, spodziewając się następstwa pewnych faktów, mając mglisty obraz tej historii obejrzanej na ekranie. A mimo to sięgnęłam po książkę i muszę przyznać - jestem nie rozczarowana, ale zaczarowana! Zdaję sobie sprawę, że nie łatwo jest przekonać wymagającego czytelnika do przedstawienia jednej z historii miłosnych, która przecież mogłaby zdarzyć się naprawdę! Literatura zazwyczaj - przedstawia, zniekształca, zmyśla i tylko naśladuje rzeczywistość, ale nie jest na tyle przekonująca, co np. fotografia! Czasem wpatruję się w swoje zdjęcie i zastanawiam się, jak to możliwe, że ,,ja'' z lustra i ,,ja'' ze zdjęcia potrafią być tak identyczne? Pokazują mnie, mogę poznać swoją twarz, która dla mnie jest ukryta. To samo dzieje się ze zdjęciami innych ludzi, krajobrazów itd. - są takie realne! A książka to coś jeszcze... książka to ''skarbiec'' słowa, które z innymi słowami tworzą dopiero obrazy, ale tylko nasz umysł może je przekształcać i to, w jaki sposób tego dokonamy może dać mniej, lub bardziej realny obraz. I najważniejsze, czyli to w jaki sposób autor operuje słowem jest istotne w odbiorze przez nas - czytelników - danego dzieła.

Dla mnie David Nicholls wprawnie włada słowem, ma sprawny warsztat pisarski. Często miałam wrażenie, że to co opisuje autor jest wynikiem jego obserwacji, jakby podglądał scenki i starał się je ''odmalować'', ale poprzez słowo. Dla mnie przekonywujące były postaci Emmy i Dextera, które kształtował od samego początku - plastycznie, z namaszczeniem, wręcz wyposażał je w cechy tak ważne dla każdego etapu  życia tych bohaterów literackich. Najpierw skupiał się na ukazaniu cech typowych, ale i wyznaczających indywidualizm każdej z postaci - począwszy od wieku młodzieńczego, następnie wiek poprzedzający dorosłość i samą dorosłość. Muszę przyznać, że najbardziej wzruszała mnie konwersacja obojga nieświadomie kochających dwoje ludzi, ich  pełne wyznań rozmowy telefoniczne jak i listy, które skwapliwie wypisywała Emma do aroganckiego Dextera. I ten pobrzmiewający przez powieść humor, jakim obdarzył autor dialogi sprawiał, że powieść nabrała atrakcyjności i  ośmielę się stwierdzić, że może być przystępna nawet dla tych, którzy zapewne nie gustują w opowieściach opartych na romansie. I chyba tym, co najbardziej urzekło mnie w tej książce była przemiana, jakże mozolna i bolesna dla większości bliskich, pewien przełom jaki dokonał się w psychice głównego bohatera Dextera. I dopowiem, że nie jest to lekka historyjka miłosna! Jeśli ktoś takiej spodziewa się, lepiej niech sięgnie po powieści Nicholasa Sparksa!, a ,,Jeden dzień'' pozostawi do posmakowania tym, którzy chcą nasycić się różnorodnością smaków słów, jakie oferuje D. Nicholls.

A teraz pora na ,,Jeden dzień" przed ekranem...  Zachęcam najpierw do lektury książki! 




poniedziałek, 17 listopada 2014

MATCZYNA MIŁOŚĆ

 Christine Drews


 NIEBEZPIECZNA ZNAJOMOŚĆ 


Tłumaczenie:     Barbara Niedźwiecka
tytuł oryginału:  Schattenfreundin
wydawnictwo:    Sonia Draga
data wydania:    9 lipca 2014
ISBN:                  9788379990627
liczba stron:       248


Źródło oprawy graficznej: http://www.wachamksiazki.pl/
  

  ,,Niebezpieczna znajomość" to debiut niemieckiej pisarki Christine Drews, który doskonale symbolizuje współczesne społeczeństwo. Od dłuższego czasu panuje społeczny nacisk dotyczący zachowania zasad bezpieczeństwa wobec znajomości zawieranych zwłaszcza przez internet. Jednak nie tylko wirtualne kontakty międzyludzkie mogą być niebezpieczne. W mediach pojawiają się ostatnio programy mające na celu przekazać, jak ważna jest podjęta przez rodziców decyzja, co do oddania swoich dzieci pod opiekę kogoś obcego. Dochodzi też do sytuacji, gdy rodzice zamierzają ''dmuchać na gorące'' instalując w domu ukryte kamery. Moim zdaniem, jest to jedna z rozważniejszych decyzji, jakie możemy podjąć w obawie przed narażeniem dziecka powierzonego w opiekę obcemu. W obecnych czasach, gdy rodzice zbyt zajęci pracą coraz mniej czasu mogą poświęcać wychowywaniu dzieci, stoją nieraz przed istotnym wyborem, a mianowicie; opiekuna. Wielu rodziców musi przebrnąć przez mnóstwo ogłoszeń z potencjalnymi kandydatkami, aby wybrać tę właściwą. Czym się kierują? Ile czasu poświęcają na wybór odpowiedniej osoby? Czy podejmują decyzję jednogłośnie? I w końcu - czy są pewni dokonanych przez siebie wyborów? Te pytania pozostawiam bez odpowiedzi, a proponuję sięgnąć do powieści Ch. Drews, która jakby zdaje się dobitnie poruszać ten problem, który emanuje z ogromną siłą z jej powieści w postaci przenikliwego, ostrego, przejmującego i wręcz rozpaczliwego krzyku o dziecko. To przejmujące wołanie matki, której odebrano syna w dość przebiegły sposób, wykorzystując jej naiwność. 
     
     Ofiarą, która musi zmierzyć się z porwaniem 3 letniego syna jest główna bohaterka powieści, trzydziestoparoletnia Katrin. Poznajemy ją w momencie, gdy wraz z mężem przeprowadzają się do Munsteru, gdzie głównie na niej spoczywa obowiązek urządzenia mieszkania i opieki nad synem. Ten moment załamania u Katrin, która wręcz ''użala się nad sobą'' - co wiąże z  nieobecnością męża będącego ciągle w trasie na konferencjach - podstępnie wykorzystuje kobieta o imieniu Tanja. Podobnie jak Katrin, Tanja dopiero osiedliła się w nowym miejscu i również wyprawiła swojego syna do tego samego przedszkola, co Katrin trzyletniego Leo. Już od pierwszego dnia Tanja imponuje swą  zaradnością i zorganizowaniem Katrin, która zaczyna widzieć w niej odpowiednią osobę na przyjaciółkę. Jednak ta nić porozumienia, która nawiązuje się między kobietami wydaje się dość osobliwa. Jedna ze stron zwieża się, zaś druga przyjmuje rolę pocieszyciela. W ten sposób błędnie przekonana o dobrych intencjach, oczarowana nową przyjaciółką Katrin przekazuje jej w nagłch okolicznościach pod opiekę synka. Tanja obiecuje zająć się Leo podczas uroczystości pogrzebowych ojca Katrin, a po ich zakończeniu ma odwieźć dziecko do matki. Jednak dość szybko okazuje się, że to, co było ''obietnicą na słowo'' ma cierpkie skutki".  Zaniepokojona przedłużającą się nieobecnością syna Katrin dzwoni do Tanji, a w odpowiedzi słyszy komunikat: ,,wybrany numer nie istnieje''. Dopiero ten incydent sprawia, że Katrin uświadamia sobie, jak niewiele dowiedziała się o Tanji, a nawet jak na przyjaźń nie wiedziala o niej nic. Wraz z pytaniem - Gdzie jest Leo? akcja zaczyna nabierać tempa. Dodatkowym, oprócz nośnego tematu, atutem powieści jest precyzyjna konstrukcja dwóch postaci - agentów śledczych, którzy częściowo kojarzą mi się z serialową parą;  Scully i Muldera ,, Z Archiwum X". Jednak na szczególną uwagę zasługuje tutaj postać kobieca - Charlotte Schneidmann, która skrywa bolesną tajemnicę z przeszłości. 

     Wiele niedpopowiedzeń, jeszcze więcej przejmującej rozpaczy wyłaniającej się ze stron powieści sprawi, że nie pozostaniemy obojętni na dramaty, w które jako czytelnicy zostaliśmy wciągnięci. I jeszcze coś, co czyni tę powieść bardziej przekonującą, intrygującą i wzruszającą to moment, w którym niemal poczułam sią, jakbym byla  świadkiem w sądzie. Oto ja - czytelnik, stoję z podniesioną ręką składając przysięgę... a przede mną dwie nieszczęśliwe kobiety - matki, które doświadczyły niewyobrażalnego bólu. I w tej chwili z mojej wyobraźni wyłania się obraz tych matek z synami, którzy są głównym źródlem tego bólu. Jedna z matek, jako oskarżona z ciążącym na niej brzemieniem z przeszłości, druga zaś to ofiara mająca odpokutować za popełnione cudze winy. Dwie historie, jakże bolesne, ale łączące się w jedną, która ukazuje jak silna może być więź łącząca matkę z dzieckiem. 





wtorek, 11 listopada 2014

UWIKŁANIE

FIRMA

John Grisham

Tłumaczenie:      Lech Z. Żołędziowski, Zbigniew  Kościuk, Krzysztof Obłucki
tytuł oryginału:  The Firm
wydawnictwo:    Albatros
data wydania:    luty 2012 (data przybliżona)
ISBN:                 978-83-7659-614-3
liczba stron:       528


Źródło oprawy graficznej: http://zszywka.pl/
   
   Oto kolejna po ,,Czas zabijania”(1989r.) powieść pióra ,,mistrza thillera prawniczego’’ Johna Grishama, który jest jednym z popularniejszych amerykańskich pisarzy. Większość jego kryminałów i thillerów prawniczych doczekała się ekranizacji, z których szczególnie poleciłabym ,,Klienta”. Film przedstawia historię młodego chłopca - Marka Swaya, który jest świadkiem samobójstwa prawnika z Luizjany. Ten właśnie chłopiec zostaje obarczony tajemnicą, jaką wyjawia mu przyszły samobójca. Mark odtąd musi zmierzyć się z brutalnym światem dorosłych, gdzie współzawodniczą ze sobą dwie siły tj. mafia oraz FBI. Myślę, że równie wciągające są pozostałe zekranizowane powieści Grishama, który znakomicie kreuje rozmaite światy, unikalne historie i buduje napięcie w taki sposób aby czytelnik/ widz został uwikłany w jego opowieści.
              
O ,,Firmie” słów kilka...

      Mitchel McDeere, młody i ambitny student prawa na Harvardzie, tuż przed ukończeniem tych prestiżowych studiów dostaje kuszącą propozycję pracy w firmie prawniczej w Memphis. Mitchel odrzuca wcześniejsze oferty pracy – dwie z Nowego Jorku i jedną z Chicago i wybiera  propozycję, przebijającą pozostałe zaskakującymi korzyściami: niebotyczną pensją, pięknym własnym biurem, służbowym samochodem bmw. Do tego dochodzi nisko oprocentowana pożyczka na zakup domu, perspektywa szybiego awansu, dogodna emerytura, delegacje oraz wakacje na słonecznych Kajmanach. To wszystko wydaje się niczym piękny sen, bańka mydlana, która pryśnie im dłużej młody prawnik będzie dociekał konsekwencji, jakie ewentualnie mogą kryć się przyćmione pod podszewką małej firmy z Memphis ,,Bendini, Lambert and Locke”.  Czy jednak obowiązujące w firmie reguły:  przyjazne relacje z żoną mające prowadzić do posiadania w przyszłości dzieci, wstrzemięźliwość od stosunków z innymi kobietami, a także od niepohamowanego picia, odpowiednia liczba przepracowywanych godzin, czy inne mniej błahe zasady, jako etykieta idealnego prawnika są nadto przekonywujące? Wydawałoby się, że początkowo owszem. Mitchel przyjmuje najlepszą z propozycji o jakiej niegdyś mógł tylko pomarzyć. Dodatkowo za podjęciem tej decyzji przemawia pragnienie wyjścia z długów, nieprzyjemnego życia w uciskających warunkach, jakie wiódł z piękną i kochającą żoną Abby. Obydwoje mieli trudny start w dorosłe życie, dodatkowo Mitchel ciągle odczuwał dyskomfort wynikający ze spięcia, jakie miało miejsce podczas kłótni z ojcem Abby, niechętnie widzącego w ubogim Mitchelu przyszłości dla córki.  Decyzja zostaje podjęta jednomyślnie, małżeństwo przeprowadza się do Memphis i od tej pory młody prawnik rozpoczyna swoją karierę zawodową. Pracując po osiemdziesiąt godzin tygodniowo Mitchel nie zauważa, jak firma stopniowo przejmuje kontorlę nad nim i jego życiem. Powoli z mgły, która niczym osłonka firmy, zaczynają wyłaniać się niepokojące punkciki, a ich zapowiedzią jest niespodziewane pojawienie się agenta FBI podczas spożywanego przez Mitchela lunchu. Tarrance wówczas zdradza prawnikowi mroczną tajemnicę o firmie, przy czym składa propozycję nie do odczucenia... Rozpoczyna się walka o poznanie, co jest prawdą, a co kłamstwem i w jaki sposób uwolnić się z pułapki, jaka została zarzucona niczym sidła na życie młodego prawnika.

Dlaczego poleciłabym tę powieść?

      ,,Firma” została umiejętnie skonstruowana pod względem gatunkowym, zostały wyeksponowane wszelkie elementy dobrego thillera prawniczego. Najpierw powoli wtapiamy się w środowisko prawnicze - poznajemy bohaterów,  przyglądamy się tytułowej firmie prawniczej działającej ‘’bez zarzutu’’. Akcja dopiero zaczyna nabierać tempa, a w dalszej części staje się wartka. Wkraczamy następnie w strategiczny  moment powieści, a mianowicie ten, w którym główny bohater staje przed dylematem i wówczas czas ‘’zastyga’’. Dokonanie wyboru natychmiast ‘’ożywia’’ czas i od tego momentu akcja wyraźnie przyspiesza. Czytelnik zostaje wciągnięty w wir wydarzeń, które niczym na  projektorze wyświetlają się w wyobraźni jedno za drugim, nie pozwalając na odpoczynek.  Zwieńczeniem dzieła jest przemyślane przez autora – i raczej niespodziewane dla czytelnika – zakończenie. I to właśnie ono czyni ten thiller prawniczy jeszcze bardziej przekonującym, bo zawiłym, zaskakującym i niedpowiedzianym obrazem zaczarowanym przez słowa.

Nie pozostając na laurach... – czy  coś razi, czytając ,,Firmę”?

      Owszem, każdy z czytelników znajdzie w książce coś, co może go zniesmaczyć i od razu porzuci lekturę, bądź przeżuje te niedoskonałości dając szansę rozwijającej się opowieści. Bywało, że niektóre książki przerywałam po zasmakowaniu zaledwie kilku stron, czasem docierałam do połowy lub krzywiłam się z zakończenia, które psuło całość  opowiadanych historii. Ostatnio dałam szansę ,,Hopeless” Colleen Hoover oraz ,,Pamiętnikowi z przeszłości” Ceceli Ahern. Książki te będę pozytywnie wspominała mimo początkowych spięć. Natomiast podczas lektury ,,Firmy” Grishama początkowo nie byłam przekonana, co do postaci Mitchela McDeera, który w pojedynkę staje do walki z tak wielkimi siłami, jak FBI, mafia oraz pozostali członkowie Firmy. W ogóle nie przekonują mnie historie opisane w książkach, czy filmy ukazujące jednostkę od której zależą losy świata. Dopiero moja pokora, spojrzenie z innej perspektywy pozwoliło mi wyłowić pewną zależność, ponieważ walka tego młodego prawnika wcale nie jest, jak mogłoby się wydawać - samotna. Zwróciłam uwagę na to, że ani ambicja, a nawet spryt Mitchela nie są decydującymi i istotnymi dla przebiegu akcji, ale to, jakimi otacza się ludźmi. Otóż moim zdaniem, dzięki współpracującej z nim garstce bliskich, zaufanych mu osób możliwa była ta walka. A zatem zasługi należą się w głównej mierze nie Mitchelowi, ale  takim postaciom, jak sekretarka po zmarłym detektywie - Tammy Hemphill & Doris Greewood, brat głównego bohatera - Ray McDeere, czy Abby McDeere. Nie wiem, czy ośmieliłabym się wymienić jakąś najlepszą z postaci tej powieści, ponieważ każda w jakiś sposób była dość wyrazista, znacząca dla toku powieści, przemyślanie skonstruowana. Jednak jakiś szczególny rodzaj niechęci wzbudzał we mnie sam główny bohater, szczególnie przez swoją zachłanność, chęć posiadania wszystkiego, co najlepsze i ta łatwość w zdobywaniu tego bez znaczących konsekwencji. Choćby fakt,  że ma piękną, dobrą żonę - Abby, którą ostatecznie zdradził, a za czyn który nie poniósł żadnych konsekwencji. Za jego prośbą również wychodzi na wolność brat Ray, a całe zaś ,,szczęście w nieszczęściu’’ pozwala młodemu prawnikowi wyzwolić się z długów, odegrać się na ojcu Abby, a w konsekwencji wyjść właściwie bez szwanku z zastawionej na niego pułapki. Czy można chcieć jeszcze więcej od życia?

      ,,Firma” napisana 19 lat temu nie straciła na swojej aktualności. Historia, jaka wyłania się z tej powieści jest ciągle aktualna. Książka odsłania przed czytelnikiem kulisy zepsutego środowiska prawniczego, które niewiele ma wspólnego z legalnością (zajmuje się praniem brudnych pieniędzy; omija system podatkowy zakładając fikcyjne firmy i rejestrując je w innych krajach) i jest niemal doskonałym odpowiednikiem dla niektórych współczesnych struktur społecznych wyzyskujących człowieka. Grisham zdaje się stawiać w swojej powieści pytanie o granicę człowieczeństwa – za jaką cenę skłonni jesteśmy sprzedać swoje człowieczeństwo, samych siebie?

      Reasumując, ,,Firma” wywarła na mnie spore wrażenie o czym zdecydowała nie tylko trzymająca w napięciu fabuła, intrygujący i oryginalny zamysł, ale przede wszystkim wartość merytoryczna w jaką została wyposażona książka.






środa, 5 listopada 2014

KRÓTKA HISTORIA O NIESPODZIEWANYM

 Agnes Lugan - Martin 

Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę

Tłumaczenie:         Małgorzata Miłosz, Beata Turska
tytuł oryginału:     Les gens heureux lisent et boivent du cafe
wydawnictwo:       Wielka Litera
data wydania:       19 marca 2014
ISBN:                     9788364142420
liczba stron:          208

Źródło oprawy graficznej: http://www.wachamksiazki.pl/


     
   
       Sięgam po książkę i zastanawiam się - czemu taki tytuł? Ile jest w nim prawdy, a ile przekłamania? Nie przekonuje mnie stwierdzenie, że czytanie książek i picie kawy jest zależne od stanu emocjonalnego ludzi. Czytam książkę niezależnie od tego w jakim jestem nastroju, a kawą delektuję się codziennie. Czy akurat te komponenty mojej codzienności sprawiają, że jestem szczęśliwa? Upijam więc słowa z pierwszej strony książki, a każdy wers, każde słowo, nawet przecinek przekonują mnie o przewrotności tytułu. Spodziewałam się opowieści o szczęściu, a zaserwowano zupełnie inny przysmak... pełen goryczy, smutku, końca czegoś, co miało być przecież ''na zawsze', a pozostawiło po sobie rozpaczliwy stan pustki. Zczynam więc spijać już łapczywie kolejne strony książki Agnès Martin-Lugand, której książka została osławiona, jako ''francuski fenomen wydawniczy" i ''hit self-publishingu"(pierwotna wersja książki to e-book).

     Diane traci w niefortunnym wypadku najbliższych - męża Colina i córeczkę Clarę. Wraz z odejściem tych dwojga młoda kobieta próbuje podjąć walkę ponownego scalenia swojego życia i pogodzenia się z tym co niedowracalne. Wszelkie działania Diane w ciągu roku nie zmierzały jednak do budowania dystansu, przebycia żałoby, a jedynie zapędzały ją w pułapkę. Otaczając się w swoim domu pamiątkami po znarłych, nosząc koszule męża, czy przytulając maskotki córki kobieta pogrążała się jeszcze bardziej w depresji. Diane niewzruszenie trwała przy swoim mimo wszelkich wysiłków ze strony jej przyjaciela Feliksa. To dzięki bezinteresownej pomocy Feliksa nadal tliła się kawiarnia literacka o nazwie, która dała tytuł książce: ,, Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę", a niegdyś została założona przez Diane i Colina, jako zapowiedź ich szczęśliwego życia. Diane nie jest szczęśliwa, dlatego już nie czyta i postanawia porzucić własną kawiarnię nieznośnie przypominającą jej o mężu, dawnym życiu. Kobieta chce samej otrząsnąć się z letargu więc podejmuje szybką decyzję o wyjeździe do Irlandii, miejsca które chciał odwiedzić jej zmarły mąż. W drodze losowej zostaje wybrana mała miejscowość - Mulranny z którą bohaterka wiąże wielką nadzieję ukojenia swojego bólu. Z początku decyzja Diane wydaje się szaleństwem dla Feliksa, jednak ustępuje widząc w niej cień szansy. W Mulranny kobieta musi zmierzyć się nie tylko z oziębłym klimatem, ale i podobnie wrogo nastawionym najbliższym sąsiadem Edwardem. Sytuacja okazuje się dość kłopotliwa dla Diane, gdy ta dowiaduje się, że Edward jest synem gospodarzy wynajmujących jej domek. Odczuwa niechęć wobec mężczyzny, który jest całkowitym przeciwieństwem swoich rodziców, życzliwych i gościnnych starszych ludzi. Intrygujący jest styl życia Edwarda, który całe dnie spędza ze swoim wiernym towarzyszem psem w ciszy nad brzegiem morza, fotografując. Różnica zdań dwojga sąsiadów, zupełna nieprzystawalność, niechęć do siebie trwa do czasu... Burzliwość relacji ustępuje w pewnym momencie potrzebie współpracy, rozmowy, zrozumienia. I tylko chęć rozwikłania tajemnicy, która pojawia się nieoczekiwanie, zakłóca, mąci i nadaje cierpki posmak temu, co dopiero zaczęło kiełkować sprawia, że zaczynamy wątpić - Czy można przeżywać szczęście na nowo?

     Pozostaje nam poznać zakończenie, a jeśli nie zgodzimy się z takim, jakie spiliśmy z ostatnich kart książki pozostaje nam sięgnąć po coś bardziej przekonującego - może ''Smutek'' Clive'a Staples'a Levis'a (autora cyklu ,,Opowieści z Narnii")?. Historia Diane może być odbierana przez niektórych, jako nasza ''własna tragedia'', gdy doświadczymy czegoś przykrego, bądź, jako ''własne szczęście'', jakie udziela się w niespodziewanym momencie, sposobie w postaci takiego silnego uczucia, jakim jest miłość. Jednak „Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę" może zrazić nas swoją bajkowo opowiedzianą historią, dość ogólnikową, gdzie zbyt mało miejsca poświęcono refleksji, głębszemu przybliżeniu sylwetki każdej z postaci, jakie wywarły wpływ na główną bohaterkę, a nadto napędzono czas by odsłonić, jak szybko bohaterka odnalazła szczęście, które niektórzy latami próbują z mizernym skutkiem odzyskać.


     ,,Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę" to krótka opowieść o stracie, wychodzeniu z samotności i o miłości, która pojawia się niespodziewanie. Polecam książkę tym, którzy nie oczekują od zawartości więcej niż wskazuje na to tytuł i lubią czasem wzruszyć się, ale bez zużywania całego zapasu chusteczek.